Шрифт:
Интервал:
Закладка:
– Ale… – major zawahał się, uznał jednak, że musi dokończyć. – Nie możemy wypisywać takich rzeczy i rozsyłać do grup w terenie. Jak się rozejdzie fama, że to coś w rodzaju min przeciwpiechotnych, to w ogóle… Będą się pieścić z każdą starą puszką, kawałkiem sznurka… Przez miesiąc nie sprawdzimy wszystkich…
– Żeby wszystko było jasne, panie majorze – przerwał mu Woskowicz. – Mamy osiemnastu zabitych kierowców ciężarówek i drugie tyle ludzi, którzy się z nimi zderzyli. Nie licząc rannych. Jak pan myśli, co gotów jest zrobić rząd, by przerwać tę masakrę? Powiem panu: cholernie dużo. Chciałby pan więcej zarabiać? To niech pan dołoży swoją cegiełkę i postara się, by ten skurwiel wpadł nam w ręce możliwie szybko. Nie ma lepszej recepty na podwyżki w resorcie.
– Nie rozumiem…
– Ludzie muszą nam pomagać. Nie kierowcy ciężarówek – wszyscy. A nic tak nie mobilizuje, jak strach o własną skórę. Będzie więcej telefonów z informacjami o Drzymalskim, szybciej go dopadniemy i obaj prędzej się doczekamy większej podwyżki. Teraz pan rozumie?
Major milczał przez chwilę.
– To kilkakrotnie wydłuży odblokowanie dróg – powiedział w końcu cicho. – A cztery miny udało nam się znaleźć, nim ktoś na nie wpadł. Sporo ludzi mimo wszystko jeździ, więc jeśli będziemy się grzebać, parę osób zginie bez potrzeby.
– Tak – przyznał po prostu Woskowicz. – To ta gorsza strona medalu. Jest też lepsza. Po pierwsze, być może uratuje pan któregoś z kolegów. Po drugie, przyspieszy pan schwytanie Drzymalskiego. Z min, które podłożył, faktycznie więcej wybuchnie, ale za to nie zdąży podłożyć wielu innych. Tak trzeba liczyć. No i, po trzecie, zyska pan wdzięczność przełożonych – uśmiechnął się żartobliwie. – W dobie redukcji to ważne.
Major dosłużył się swego stopnia w wojsku. Już raz go zredukowali; niewiele brakowało, by dorabiał teraz do wczesnej emerytury stróżowaniem na jakimś parkingu.
– Rozumiem – mruknął.
– No i dobrze – Woskowicz ruszył ku drzwiom, ale obrócił się w połowie drugi. – A, jeszcze jedno. Jeśli natraficie na choćby jedną śrubkę podpisaną cyrylicą, cokolwiek, co ma związek ze Wschodem… – znacząco spojrzał rozmówcy w oczy. – To na razie.
* * *
Siedziała nad brzegiem strumienia, na tyle daleko od barakowozu czy samochodu, by móc z czystym sumieniem pozbyć się swetra i podciągnąć spódniczkę, wystawiając uda na słońce. Trawa była bujna, więc Kiernacki odnotował to ostatnie, dopiero gdy jego cień sięgnął jej bosych stóp, a ona sama obróciła szybko twarz, zastygając w pozie zaskoczonego zwierzęcia.
– Przepraszam – zatrzymał się gwałtownie. – Ta twoja sprytna walizka zaczęła piszczeć. – Nie poruszyła się, więc nieco teatralnym ruchem obrócił głowę w bok, osłonił dłonią oczy i ruszył w jej kierunku. – Nic nie widzę. Kładę to i już mnie nie ma.
– Zawsze taki byłeś, czy to przez to obcowanie z małolatami?
– Co masz na myśli? – uśmiechnął się, stawiając laptopa.
– Ten luzacko-ironiczny styl. A myślałeś, że co?
W jej głosie nie wyczuł agresji. Dyspozytorka z Ustrzyk zgodziła się w końcu przysłać karetkę, a półgodzinna izolacja najwyraźniej pani porucznik posłużyła.
– Bo ja wiem? Może poglądy? Kto by nadążył za kobiecym umysłem.
– O to mi właśnie chodzi. Po czterdziestce, a chwilami zachowujesz się jak ci twoi siatkarze. – Odczekała chwilę. – Wiesz, że Woskowicz oskarżył cię o torturowanie Niżyckiego? I to przed Bauerem?
– Niżycki to ten z połamanym nosem? – Mruknęła twierdząco. – A Bauer to ten premier?
Tym razem ją rozśmieszył. Chciał tego, ale zaskoczyła go łatwość, z jaką mu to przyszło. Pomyślał, że ma czterdzieści lat – z hakiem – i być może odbiera to całkiem nie tak, jak dzisiejsza młodzież. Nawet ta trochę starsza.
Usiadł obok niej. Przyglądała mu się, mrużąc oczy.
– Poglądy – powiedziała powoli. – Naprawdę myślisz, że twoi uczniowie mają poglądy zbliżone do twoich? I jak widzą coś takiego – wskazała barakowóz – to zaczynają mówić, że Rzeczpospolita jest do dupy?
– Kontynuujemy kłótnię? – Starał się, by wypadło to żartobliwie albo konkretnie, ale ten brak zdecydowania sprawił, że wypadło smutno. Zrobiło mu się głupio.
– Nie zamierzam się kłócić – powiedziała trochę za miękko. Czyli stało się: nie przeoczyła wpadki. Cóż, zawodowiec.
Milczeli jakiś czas. Kiernacki wyciągnął się wygodniej.
– Mogę spytać o coś, o co się kobiet nie pyta? – Widział ją kątem oka, ale to wystarczyło, by odnotować i wahanie, i pozbawiony entuzjazmu ruch głowy. – O wiek?
– Rocznik siedemdziesiąt pięć – mruknęła. – Bo co?
– Piękny rocznik – uśmiechnął się. – Sam środek epoki Gierka. Już było lepiej, a jeszcze nie zaczynało być gorzej. Pamiętam, że pierwszy raz się wtedy wstawiłem. Piwem, na wycieczce z ogólniaka. Nie uwierzysz, ale na klasowego rozrabiakę, który wieczorem zszedł do baru i tak po prostu zamówił piwo, patrzyliśmy jak na… no, mieszankę bohatera z szaleńcem. Dziś tacy smarkacze handlują narkotykami i nikogo to nie dziwi.
– Was wychowywali przedwojenni Polacy. Nas już dzieci Polski Ludowej. Tego pewnie nie bierzesz pod uwagę.
– Wychowanie nie ma nic do rzeczy. Liczy się system. Ci handlarze narkotyków jak jeden mąż chodzą na religię. Ja nie chodziłem, a koki od cukru nie odróżnię. Czy z tego wynika, że wychowywanie dzieci w duchu chrześcijańskim jest źródłem szerzenia się narkomanii?
– Mieliśmy się nie kłócić – przypomniała nieco sennym, pewnie nie całkiem szczerym głosem. – Jest tak fajnie… Nie psuj, dobrze?
– Przepraszam. Za to pytanie o wiek też. Chciałem tylko powiedzieć, że jak przyszło co do czego, miałaś czternaście lat. Nie ty zaprowadziłaś kapitalizm w Polsce. I nie ciebie o to obwiniam.
– Dzięki. Ale możesz. Rozklejałam plakaty w 1989. Komuny nie obaliłam, fakt, ale przynajmniej popychałam we właściwą stronę.
– Dalej tak uważasz?
– Musimy mówić o polityce? Już nie pamiętam, kiedy byłam na plaży. Opalenizna dobrze mi robi na cerę.
Jej skóra była zbyt rozgrzana, by dało się coś powiedzieć na temat koloru policzków czy nosa.
– Nic nas nie łączy poza wspólnie prowadzoną wojną – mruknął. – A wojny są z definicji polityczne.
– Ale żołnierze już niekoniecznie. Mięso armatnie nie musi się głowić, kto ma więcej racji. – Zamilkła. Myślała chwilę, marszcząc czoło. – Męczy cię moje towarzystwo? To chciałeś powiedzieć?
– Bywasz uciążliwa – uśmiechnął się. – Wiercisz się przez sen.
– To najpaskudniejsza z moich opinii służbowych. Nie bądź świnią, nie pisz tego w raporcie.
– Raporty piszą dowódcy. A w naszym plutonie psychologiczno-motywacyjnym ty rządzisz.
– Nie traktujesz mnie jak podwładny. I trudno się dziwić. Zalewałeś pałę piwem, jak mnie owijali pierwszą pieluchą.
– To nie to. Nie kwestia wieku. Jesteś całkiem dorosła.
– Aha. Żeby nie powiedzieć – stara.
– Stare baby nie biegają boso po łące.
W którymś momencie wziął z niej przykład, legł na wznak, zamykając oczy. Szumiała woda i stary las. Było ciepło. Pewnie dlatego to powiedział. W woni traw, zapachu ciepłej ziemi i promieniach wiosennego słońca autocenzura rozpływa się trochę zbyt łatwo.
– Nie biegam. – W jej głosie, równie sennym i rozleniwionym, nie słychać było żadnej nutki świadczącej o tym, by choć odrobinę nią wstrząsnął. – Myłam nogi po tych błotnych zapasach z samochodem.
– Ciekawe, co by na to powiedział twój mąż.
Chyba zastanowiło ją to. Milczała parę sekund.
– Powiedziałby: „Rajstopy za dychę podarłaś, głupia ruro?! Giczoły opalasz, zamiast obiadu pilnować?! No, stara, szykuj puder na sińce”.
Kiernacki nie wiedział, co bardziej nim wstrząsnęło: słowa czy niedbały, żartobliwy ton.
– Bije cię? – zapytał z niedowierzaniem.
– Co? – powiedziała to jak ktoś nagle wyrwany z zadumy. – Nie, no coś ty…
– Te siniaki to jego robota?
Szelest. Uchylił powieki i stwierdził, że uniosła się na łokciu.
– Jakie siniaki? O czym ty mówisz?
– Nie udawaj – usiadł. – Wyglądasz, jakby cała kompania dawała ci karczycho.
– Bez przesady – mruknęła. – Uderzyłam się, to wszystko. Nikt mnie nie bije, jeśli to starasz się powiedzieć.
– Ja się staram?
– Tak, i to jest wkurzające. – Chyba naprawdę było, bo usiadła. – Nie pomyślałeś, że to obraźliwe? Faceta nie spytasz, czy go biją. Dlaczego myślisz, że po kobiecie takie niby życzliwe zainteresowanie spływa jak woda? Bo z definicji służymy do bicia?
– Słońce ci na mózg padło? Zacznij nosić ten berecik, jak ci go armia zafundowała… Słowem nie wspomniałem o jakichś tam kobietach!
– Berecik? Masz coś do mojego beretu? – niebieskie oczy błysnęły. – Może orzeł ci nie pasuje? Bo z koroną?
– Wiesz co? Jesteś jak rasowy czekista. Im też się wszystko z jednym kojarzyło.
– Ja czekista? Ja? I kto to mówi? – roześmiała się scenicznym śmiechem trzeciorzędnej aktorki. – Czerwony dowódca ze skota! Berety mu się nie podobają!
– Ale czerwony dowódca wystawiał z tego skota głowę w polskiej rogatywce, nie jakimś dżemojadzkim berecie.
– Jaki patriota, patrzcie państwo! Polacy to po drugiej stronie stali! Może i w beretach, takich robociarskich, z antenkami, ale przynajmniej myślący po polsku, a nie cyrylicą!
– I rzucający butelkami po bratniej pepsi-coli, co? Gówniara jesteś i tyle!
Oboje równocześnie zaczęli zrywać się na nogi, ale dziewczyna, wciąż klęcząc, znieruchomiała nagle.
Nie rozumiał, co ją zatrzymało. Oboje byli jednakowo rozzłoszczeni. Klęczała ze zwieszoną głową, a światło z bezduszną obojętnością wyławiało wszelkie możliwe odcienie fioletu i żółci z rozległej plamy na jej szczupłym karku. Ciasno opasała pierś skrzyżowanymi ramionami i nagle zrobiła się mała, drobna i przede wszystkim nieszczęśliwa.
Stojący bezradnie Kiernacki nie potrafił przełamać oporu i zrobić czegokolwiek. Może dlatego prawie ucieszył go widok wytaczającej się zza drzew karetki.
Rozdział 15
– Biała furgonetka – powtórzył Grzesiek. – Jak Boga kocham, tato! Jak ta w telewizji! I w krzakach stoi.
Zygmunt Łasik zerknął z ukosa na szesnastoletniego syna i spokojnie ułożył mokry konar na omszałym ze starości pieńku. Obejrzał go krytycznie, po czym jednym potężnym ciosem siekiery rozrąbał dokładnie w upatrzonym miejscu.
– Dziadek lepszy nie był – uśmiechnął się ponuro. – Tu byś patrzył, a nie na jakieś wozy w lesie. Jakby dziadek się w tajdze za krajzegą oglądał… Taki z ciebie kulturysta, a matce paru gałęzi naciąć nie umiesz.
– Kasa by się może trafiła – upierał się Grzesiek. – Jak to samochód tego psychicznego, to warto skoczyć na posterunek. Nic nie mówili o nagrodzie? Radia słuchałeś…
– Nagrodzie? – Łasik powoli opuścił siekierę. – Ty poważnie pytasz?
– A bo co? – zapytał ostrożnie.
– Już nie pamiętasz, jak ci brata na blokadzie wypałowali? Tydzień krwią sikał, a jak przestał, to jeszcze kolegium… Takim chcesz w polowaniu na człowieka pomagać?
– Ale to za Buzka było, a teraz lewica rządzi – zauważył przytomnie Grzesiek. – Sam na nich głosowałeś.
– Bo lepiej, jak mały złodziej rządzi, a nie wielki. Ale jak na policję pójdziesz, to tak ci dupę skroję… Może i ojca wydasz, że drewno z lasu bierze? Albo wujka Józka, bo dzika zadźgał? Czy tych, co bimber pędzą? Leć, donoś. Jak wieś z głodu zdechnie, to ci z Warszawy dyplom przyślą, bo im gąb do karmienia ubędzie. Tysiąc lat gnojków żywiliśmy, jak trzeba było na wojnę iść, też chłop szedł, a teraz darmozjadów i dziadów z nas porobili. Że niby państwo w kryzys wpędzamy; tylko do nas dopłaca i dopłaca.
– Ja przecież nie o bimbrze – jęknął chłopak. – Ten facet ludzi morduje. Już stu pięćdziesięciu ma na liczniku. I nie żadnych polityków czy biznesmenów, ale zwyczajnych. A jak ja na kierowcę tira pójdę, też będziesz bronił pomyleńca, co mnie w powietrze wysadzi?
– Nie pójdziesz, bo nas na prawo jazdy nie stać. – Zygmunt zaczął nagle przemawiać spokojniejszym, za to bardziej gorzkim głosem. – A po drugie to może i będę, kto wie. Te ciężarówki nie tylko kolej rozłożyły. Wwożą skażone mięso, pomidory szczynami pędzone, jakieś gówno europejskie… A polski rolnik nie ma gdzie porządnej żywności sprzedać. To może i dobrze, że ten cały Drzymalski się za nie wziął. Jakby się za mosty na Odrze, nie Wiśle brał, bym mu jeszcze pomógł.
– Żartujesz…
– Nie, Grzesiek. Żartować to można było z Jaruzela, nawet z Gomułki. Ale dzisiaj ludziom nie do śmiechu. Ja tam jakoś do emerytury dociągnę i z głodu nie zdechnę. Ale czy tobie się uda, to nie wiem. Za komuny wiedziałem. Teraz nie. Telewizja była czarno-biała, w sklepie kolejki, ale głodny nikt nie chodził i na dworcu nie mieszkał.
Grzesiek chciał podyskutować, ale u sąsiadów ktoś zabrzęczał wiadrami. Gdyby to Gośka… Wyszedłby na ostatniego palanta, powtarzając po facetach z telewizora te kawałki o szansach na przyszłość, pomocy unijnej i bankructwie poprzedniego systemu.
Wzruszył ramionami i poszedł pogapić się na teleturniej.
– Tylko mi na policję nie zadzwoń – dobiegł go jeszcze podszyty kpiną okrzyk ojca. Na ganek wyszła z wiadrem matka Gośki, a on poczuł głęboką ulgę, bo choć sąsiedzi, jak to na wsi, od dawna wiedzieli, że Łasikom telefon odłączyli przed świętami, zawsze to przykro, kiedy najładniejsza we wsi dziewczyna przypomina sobie o takich rzeczach.
Pół godziny później zaczęły się „Wiadomości” i Jola Pieńkowska jako pierwszą podała informację o nagrodzie za Drzymalskiego. Minister spraw wewnętrznych dawał sto, a grupa firm związanych z transportem i energetyką trzysta tysięcy. Siedzieli już wtedy całą rodziną nad połówką czerstwego chleba z przeceny i kapuśniakiem, w którym tu i ówdzie pływał skwarek. Ojciec też był i też słyszał. Ale nie uniósł głowy znad talerza i o nic nie zapytał, kiedy Grzesiek odłożył łyżkę i wstał od stołu.
* * *
– Nie wiesz, co pije do kolacji? – Dopierała popatrzył pytająco znad gazety. Kiernacki zawahał się i dorzucił: – Iskra.
Oczy kaprala zwęziły się na sekundę.
– To przez tę głupią odzywkę u Wesołowskich? – mruknął, siadając i próbując nie zderzyć się kolanami ze współlokatorem. Pokój miał gabaryty namiotu: tylko na taki było ich stać. Kiernacki pocieszał się myślą, że Izę właścicielka pensjonatu upchnęła w czymś do złudzenia przypominającym przebudowany schowek na szczotki.