Рейтинговые книги
Читем онлайн Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - Artur Baniewicz

Шрифт:

-
+

Интервал:

-
+

Закладка:

Сделать
1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 55

– Czuję się pocieszony. Tylko proszę tego nie rozpowszechniać. Już widzę te tytuły: „Pechowiec na czele rządu”. I nie rozumiem, do czego pan zmierza. To chyba oczywiste, że Drzymalski nie chciał pozabijać mi rodziny. Przecież uprzedził o ataku.

– GROM został właściwie bez sekcji pirotechnicznej. – Pułkownik zdawał się nie przejmować sarkazmem szefa rządu. – Z punktu widzenia klasycznej organizacji terrorystycznej byłby to ogromny sukces. Tymczasem w mediach cicho. Owszem, wspomina się o GROM-ie, ale jako o tych, którzy dopadną drania. Nikt nie wie, że naszym superkomandosom właśnie przetrzepano tyłki. Czego to dowodzi?

– No właśnie – wzruszył ramionami Ziętarski. – Czego?

– Że komuś wcale nie zależało na efekcie propagandowym. Media stosują się jak dotąd do naszych próśb i nie dopuszczają Drzymalskiego do głosu, ale zgodnie z poleceniem pana premiera z Trójką nie próbowaliśmy poruszać tego tematu. Drzymalski ma okno na świat, mógł się pochwalić. I nic.

– Może zwyczajnie nie wie. Mówimy o chorym człowieku, a nie organizacji z dobrą siatką wywiadu.

– Zależy kto mówi – uściślił Woskowicz, łagodząc tonem wydźwięk słów. – Do tego zmierzam. Już na podstawie analizy ataku moździerzowego można postawić parę ciekawych pytań. Na przykład: o co naprawdę w nim chodziło?

– Musiałem odwołać parę spotkań – premier postukał palcem po zegarku. – Więc proszę: bez zagadek. Niech pan mówi prosto z mostu, nawet brutalnie, ale szybko. Pół kraju zostało pozbawione gazu, zaraz zaczną się kłopoty z ropą… Naprawdę mam się czym zajmować.

– Przepraszam. Otóż nasi analitycy są zdania, że celem nie byli żołnierze GROM-u. Pociski spadły tuż po odjeździe samochodu z pana rodziną. Nasuwa się podejrzenie, że to na nich polowano. A dokładniej – na pana. Pozwoliłem sobie sprawdzić: gdyby wszystko poszło zgodnie z harmonogramem, spałby pan w domu.

– Uważacie, że ktoś próbował mnie zabić? – zapytał spokojnie Bauer. – Czy może tylko postraszyć?

– Zabić – powiedział z naciskiem Woskowicz. – Ten telefon z ostrzeżeniem to podstawa całego planu. Proszę pomyśleć: Drzymalski ma lekki moździerz, znakomitą broń przeciw sile żywej, ale bezużyteczną, gdy cel przebywa w budynku. Co mu pozostaje? Wywabić ofiary na otwartą przestrzeń. Jak? Sposób jest dziecinnie prosty i przetestowany dziesiątki razy. Wystarczy zadzwonić i powiedzieć, że się podłożyło bombę. Ewakuacja gwarantowana. Reszta to kwestia dobrego wyliczenia czasu.

– Piękna teoria – rzucił szyderczo Zagroda. – Szkoda, że dziurawa.

– Tak pan uważa? – Woskowicz posłał mu obojętne spojrzenie.

– Ujmę to możliwie krótko. – Generał wykonał nieco żartobliwy ukłon adresowany do premiera. – Guzik by z tego wyszło i każdy żołnierz to wie. A Drzymalski jest żołnierzem.

– Żaden atak nie gwarantuje stuprocentowej skuteczności.

– Żaden – zgodził się Zagroda. – Ale pierwszy z brzegu podchorążak panu powie, że moździerz to ostatnia broń do ostrzeliwania przeskakujących z domu do samochodu ludzi. Wie pan, jak trudno trafić granatem w coś, co się porusza? Niby dlaczego nie strzela się z moździerzy do czołgów? Z góry pancerz mają cienki…

Pułkownik przestał się hamować i rzucił mu jawnie nienawistne spojrzenie.

– Panowie, wypraszam sobie. – Premier uznał za stosowne wylać nieco oliwy na wzburzone fale. – Moja żona to nie czołg.

Osiągnął dwie trzecie sukcesu. Tylko Woskowicz się nie roześmiał. Ale i on wziął nerwy na wodze, przybrał beznamiętną minę.

– To problem koordynacji czasowej, a Drzymalski już udowodnił, że zna się na tym. Most Syreny – żadnych ofiar. Saperzy zdążyli przyjechać, stwierdzić, że nie zdążą, i uciec. Most kolejowy – żadnych ofiar, zablokowany na tydzień, konstrukcja naruszona. W świetle dotychczasowych ustaleń jatka na Poniatowskim to w gruncie rzeczy nieszczęśliwy wypadek. Policja fatalnie spóźniła się z interwencją, a jakiś kretyn ponoć walił młotem w bombę. – Pułkownik przerwał na chwilę. – Walczy tym, czym dysponuje. Miał moździerz, więc go użył. Prawie skutecznie.

– Podsumujmy – westchnął Bauer. – UOP uważa, że miałem zostać zlikwidowany. I jakie stąd wnioski?

Woskowicz był zaskoczony takim postawieniem sprawy.

– No… Drzymalski bezpośrednio zaatakował rząd – mruknął w końcu. – To trochę zmienia postać rzeczy.

– W jaki sposób?

Pułkownik potrzebował trochę czasu, by znaleźć odpowiedź.

– To grozi destabilizacją całego państwa. – Bauer uniósł brew, dając do zrozumienia, że czeka na więcej. – W takich okolicznościach chyba łatwiej będzie namówić posłów do… pewnych posunięć.

– Jakich?

– Choćby wstrzymania czystki w Urzędzie. I zwiększenia nakładów na służby. Nie da się prowadzić poważnych spraw za grosze i z ludźmi drżącymi o posady.

– Dobrze pan wie – wyręczył szefa Ziętarski – że nie ma żadnej czystki. Wymieniliśmy paru wyższych oficerów uwikłanych w polityczne rozgrywki. Proszę nie mówić, że bez kretynów, którzy nie potrafili nawet porządnie sfabrykować materiałów na Oleksego, nie umiecie wytropić jednego niezrównoważonego desperata.

Woskowicz zamiast twarzy miał doskonale obojętną maskę.

– Ja tylko przekazuję obserwacje. Nie dzieje się dobrze w UOP-ie. Przetasowania na górze zawsze paraliżują pracę. Ale nie w tym rzecz. Jak mówiłem, zdaniem analityków nie GROM był celem zamachu. To jednak nie jedyne z ich ustaleń. Wpadli na coś ciekawszego. Otóż w opinii psychologów, a zatrudniliśmy do tej sprawy nie lada autorytety, sama osoba zamachowca budzi wątpliwości.

– Nie słyszał pan? – skrzywił się generał. – Pół Polski słyszało. To Drzymalski. Macie nagrania.

– Nawet jeśli założyć, że dzwonił prawdziwy Drzymalski – Woskowicz zawiesił głos, dając zebranym czas, by przemyśleli ten wstęp – brak dowodów, że to on dokonał ataków. A przede wszystkim, że działa sam.

– To wariat – powiedział z naciskiem Ziętarski. – Po prostu wariat. Nic nie wskazuje na to, by z kimś współpracował.

– Bezpośrednich dowodów nie ma – zgodził się pułkownik. – Sam początkowo tak to widziałem: jeszcze jeden psychopata. Jednak zdaniem ekspertów jego działania nie pasują do profilu psychologicznego, który sporządzili. I to bardzo nie pasują.

– Zmieńcie ekspertów – podsunął Zagroda. Premier zganił go nieznacznym zmarszczeniem brwi.

– Czytaliśmy to jego ultimatum – ciągnął nieporuszenie Woskowicz. – Wiemy, czego się domaga. Pewnie dlatego, że jego żądania, a zwłaszcza groźby, są tak absurdalne, nie zwróciliśmy uwagi na kluczowy fakt. Otóż on wcale nie musiał przyjeżdżać do Warszawy i polować na premiera. Jeśli zdecydował się otwarcie stanąć poza prawem, to nic nie stało na przeszkodzie, by sam zajął się wszystkim, czego żąda od władz.

Trzy pary oczu przyglądały mu się ze zdziwieniem. Autorzy zaskakujących genialną prostotą koncepcji zwykle budzą tego typu reakcje. I, oczywiście, sprzeciw.

– To wariat! – Ziętarski aż podniósł głos. – Niech pan nie wymaga logiki od psychopaty!

– I nie zawraca sobie głowy tymi mędrkami od psychologii – dorzucił bardziej opanowany, ale też mało radosny Zagroda. – I ja mam psychologów. Tak się składa, że nie podzielają opinii tych pańskich.

– Mówi pan o tej pryszczatej smarkuli?

– A pan o porucznik Dembosz? Ta smarkula omal nie zginęła, poprawiając po was fuszerkę.

– O czym pan mówi? – poruszył się niespokojnie premier.

– Moi ludzie próbowali przesłuchać tego gangstera z Ustrzyk. Nie spodobało im się, że panowie z MSW tak gładko przeszli do porządku nad jego zeznaniami. Bo wynikało z nich, że Drzymalski porwał tamtemu córkę ot tak, dla zabawy. W aktach nie ma słowa na temat tego, co dostał za dziewczynę. Trzeba było pani psycholog z jakiegoś zielonego garnizonu i wuefisty, byśmy się dowiedzieli, że Wesołowski dał Drzymalskiemu namiary na skarbnika pruszkowskiego gangu.

– Gang z Pruszkowa? Jeszcze i bandyci? – Bauer wodził wzrokiem od twarzy do twarzy. – Dlaczego dowiaduję się takich rzeczy przypadkiem? Uznaliście, że to nieważne?

– To może być ważne – Woskowicz położył akcent na słowie „może”. – Ale ujął pan to właściwie: „bandyci”. A bandyci nie niszczą rurociągów i mostów. To oznacza wojnę z państwem, a oni są ostatni w kolejce do otwartej wojny. Nie przywiązywałbym wagi…

– Co znaczy: „omal nie zginęła”? – wszedł mu w słowo Bauer.

Zagroda, słabo kryjąc satysfakcję, opisał zajście w domu Wesołowskich. Chyba z góry cieszył się na efektowny finał.

– W nagrodę – dokończył – pan pułkownik wsadził ich na całą noc. Gdybym chciał brać z niego przykład, poprosiłbym teraz o podwyżki dla żandarmerii. Bo też jest sfrustrowana i może zacząć źle pracować.

– Pułkowniku?

– Kwestia tej strzelaniny nie jest tak jasna, jak to pan generał przedstawił. Mam sygnały, że jego pupile torturowali podejrzanych, nawiasem mówiąc, licencjonowanych pracowników legalnej, cieszącej się nienaganną opinią agencji. I być może – podkreślam: być może – zamordowali Wesołowskiego.

– Chyba panu odbiło! – nie wytrzymał Zagroda. – Wyszarpujecie nam najbardziej obiecujący trop, a ludzi, którzy wszystko wykryli, posądzacie o mordowanie świadków?! To ma być współpraca?!

– Panowie, spokojnie – rzucił zimno premier. – Obaj uczestniczycie w tej sprawie i albo obaj zasłużycie na medale, albo opinia publiczna zażąda waszych głów razem z moją. Jedziemy na jednym wózku. Nie ma sensu spierać się o zasługi. Proszę kontynuować, pułkowniku. Bo nie powiedział pan najważniejszego, prawda? – Twarz Woskowicza przybrała wyraz uprzejmego niezrozumienia. – Ten wstęp miał czemuś służyć. Chciałbym usłyszeć wnioski.

– Rozumiem. – Pułkownik odczekał jeszcze chwilę, po czym odezwał się tonem pełnym zdecydowania: – Jak wynika z raportu porucznik Dembosz, Drzymalski powołał się na związki z Ukrainą. Otrzymałem tę informację wczoraj wieczorem, ale zdecydowałem się pójść tym tropem. I chyba się opłaciło. Czasu było mało i nic jeszcze nie jest pewne, ale… Jeden z naszych czołowych agentów, działający na terenie zachodniej Ukrainy, odpowiedział na wezwanie i poinformował, że słyszał o Polaku szukającym tam dostawcy broni. I to nie drobnicy. W grę wchodził sprzęt z demobilu i duże pieniądze.

– Jak duże?

– Duże – powiedział z naciskiem pułkownik. – I w tym problem. Takich zakupów nie dokonuje się na targowisku. Polski kupiec trafił podobno do szefa tamtejszej mafii i z nim negocjował. A to znaczy, że zdobycie wiedzy na temat rozmów nie będzie tanie. Nasz człowiek… jak by to ująć… potrzebuje pięćdziesięciu tysięcy. Dolarów.

– Drogich macie agentów – mruknął Zagroda, raczej z lekką zazdrością niż naganą.

– UOP stać na taki wydatek – ciągnął Woskowicz. – Problem z zaksięgowaniem. Ten nowy system kontroli wewnętrznej… Nie wiem, czy otrzymał pan premier list szefów wydziałów w tej sprawie. Czujemy się nieswojo. Oczywiście, trzeba sprawdzać prawidłowość wykorzystania funduszy operacyjnych, ale kontrolerzy majora Czekanowskiego poszli o kilka kroków za daleko. Wie pan, o kim mówię? Major Czekanowski albo po prostu Czekista. Bo nie ufa nawet sprzątaczkom. Nie dalej niż w zeszłym tygodniu zakwestionował połowę wydatków na placówkę w Kaliningradzie. Nie dociera do niego, że zagraniczne wydatki siłą rzeczy muszą być zawyżone i opisane nieprecyzyjnie. To już nie czasy Związku Sowieckiego, a my nie pracujemy z ideowcami. Na wschód od Bugu wszystkim trzęsą legalne i nielegalne mafie i to stwarza określone problemy. Członka takiej struktury trudniej pozyskać. Sporo zarabia, więc gaża musi być wysoka, a poza tym koledzy nie cackają się ze zdrajcami czy choćby podejrzewanymi o zdradę. Musimy więc płacić za ryzyko.

– Krótko mówiąc, oczekuje pan koperty z pięćdziesięcioma tysiącami – podsumował Bauer. – Dobrze.

– Chodziło mi raczej o majora…

– Przykro mi, ale to nie moja działka. UOP nie ma w Sejmie dobrych notowań. A zastrzelenie trzech posłów przy całkowicie biernej postawie służb oczywiście ich nie poprawiło.

– Za pozwoleniem… Nie dotarły do nas żadne sygnały o tym, że jakiś Drzymalski wypowiedział wojnę Polsce. Nie mogliśmy przewidzieć tej egzekucji pod Iłżą.

– Nikt nie mógł – powiedział szybko Ziętarski. – Ale nie przekonuje mnie pana sugestia. Duże zakupy broni, spisek… On jest niezrównoważony, a do spisku nie angażuje się takich ludzi.

– Znamy tylko głos – wzruszył ramionami Woskowicz. – Może trudno w to uwierzyć, ale nie ma nawet pewności, że jest jego. Od zawsze był samotnikiem. Jego znajomych można na palcach liczyć. Przynajmniej tych, którzy zgodzili się nam pomóc. Większość kolegów z pracy, sąsiadów, ekspedientek w okolicznych sklepach i temu podobnych wykręcała się, jak mogła. Spośród tych, którzy wysłuchali nagrań, co trzeci uznał, że to nie Drzymalski, a co szósty nie miał pewności. Tak że i my jej nie mamy. Gdyby ktoś porządnie przygotował mistyfikację, podstawił imitatora głosów…

Nie dokończył. Nad stołem zawisło ciężkie, nieprzyjemne milczenie.

– Cudownie – mruknął w końcu Bauer. – To się nazywa postęp w śledztwie. Przedtem wiedziałem przynajmniej, z kim walczymy. Teraz słyszę, że to może jakaś wirtualna postać.

– Co znaczy, że nie macie pewności w kwestii głosu? – zapytał poirytowany generał. – Ten bydlak nie spadł z nieba! Mieszkał z rodziną, prawda? Siedział w więzieniu. Rozumiem, że ekspedientka go nie pamięta. Ale kumpel z celi?

– Dwóch odszukaliśmy, trzeci się rozpłynął. Tak się nieszczęśliwie składa, że cała czwórka miała niewiele na sumieniu i nie da się jej przyczepić recydywy. Żaden też nie wyszedł warunkowo, uczciwie odsiedzieli swoje. Nie ma jak ich przycisnąć. Obaj znalezieni koledzy odmówili pomocy. Jeden był na tyle uprzejmy, że udawał niepewnego, ale drugi oświadczył wprost, że Drzymalski jest w porządku i on go w życiu nie zakapuje.

– A rodzina?

– Rodzina – uśmiechnął się ponuro Woskowicz – wyprosiła moich agentów za drzwi. Widłami.

* * *

Zgadzasz się? – Kiernacki nie krył zdziwienia. – Ot tak?

– Zatrzymaj, Dopierała – rzuciła z kpiącym uśmieszkiem. – Pan kapitan chce uklęknąć i pobłagać chwilę na kolanach. A może i korzyść majątkową wręczyć.

Kapral oczywiście zignorował rozkaz. Zerkał wprawdzie w lusterko, sprawdzając, co się dzieje na tylnym siedzeniu, ale nie odezwał się od momentu uruchomienia silnika. Kaprale wożący oficerów z reguły zachowują się podobnie, ale Kiernacki łapał się na pytaniu, czy dotyczy to także kaprali noszących w ukryciu pistolety małego kalibru.

– Odniosłem wrażenie – powiedział z lekką urazą – że nie masz dość zabaw w detektywów.

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 55
На этой странице вы можете бесплатно читать книгу Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - Artur Baniewicz бесплатно.
Похожие на Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - Artur Baniewicz книги

Оставить комментарий