Рейтинговые книги
Читем онлайн Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - Artur Baniewicz

Шрифт:

-
+

Интервал:

-
+

Закладка:

Сделать
1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55

– O czym ty…?

– Jesienią przyplątało się zapalenie ucha. Potem było dobrze, a potem okazało się, że siadł mi błędnik. To znaczy… siada. Rzadko, w sumie ze cztery razy mnie dopadło, ale w GROM-ie cztery razy na pół roku to prawie jak ten wózek – trąciła stopą przednie koło fotela. – Wyłgałam się, że to przez ochlaj poprzedniego dnia. Uwierzyli. Ale jak wróciłam do domu, naprawdę się zalałam. I od tej pory albo udaję, że jestem pijana, albo że trzeźwa. Strasznie męczące; w końcu się człowiekowi wszystko myli.

– Masz problemy… – Nie dokończył. Rozjaśniło mu się nagle w głowie. – Ta kłoda przy ziemiance! To dlatego spadłaś? – Nie zdążyła odpowiedzieć. – Ty kretynko, mógł cię zabić! Trzeba było mi powiedzieć!

Wzruszyła ramionami. Długi przyglądał im się zaintrygowany.

– Trochę się pogubiłem – wyznał.

– Dano mi do zrozumienia, że jeśli się dobrze spiszę w tej akcji, zostanę w jednostce. Jako psycholog, ktoś z planowania… W każdym razie na stałe. Może to żałosne, ale taki sobie postawiłam cel w życiu: zostać na zawodowego, nabyć prawa do mieszkania i emerytury. Problem w tym – dopowiedziała ciszej – że w przeciwieństwie do pana nie mam się gdzie podziać. Jak wylecę z armii… Wiem, że z waszej perspektywy inaczej to wygląda, ale nie jestem już młoda. Nie na rynku pracy.

Przez chwilę było cicho.

– Ta akcja – upewnił się gospodarz – to polowanie na Drzymalskiego? – Skinęła głową. – Nieciekawie.

– Nieciekawie – zgodziła się. Po czym wykonała wdech i zapytała na pozór obojętnie: – To jak będzie? Mam poczekać na schodach?

Kiernacki miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale Długi naturalnie przeniósł pytające spojrzenie na niego. Cholera.

– Myślę… Nie wsypie cię, jeśli obieca. – Ciężko było przepchnąć to przez gardło, za to potem przyszła ulga. Nawet się uśmiechnął. – No i zawsze to koleżanka po fachu. Żołnierz, nie glina.

Długi skinął z powagą głową, zakręcił fotelem i wjechał do większego z dwóch pokoi. Nie było tu ani jednego typowego mebla: wzdłuż ścian ciągnęły się stoły robocze, regały zawalone elektroniką wydłubaną z telewizorów i magnetowidów, jakimiś papierzyskami. Na honorowym miejscu rozgościł się komputer z całą baterią drukarek i temu podobnych.

– Trochę nieprzytulnie – posłał Izie łobuzerski uśmiech. – To dlatego, że mieszkam sam. Za dużo panienek w młodości.

– Błąd.

– Ba – rozłożył bezradnie ręce. – Za bardzo was lubię. Fajne jesteście. W sypialni powinien być drugi taboret – wskazał Kiernackiemu palcem. – Jak nie chcesz jej brać na kolana…

Kiedy Kiernacki powrócił z rozchwianym krzesłem, dziewczyna już siedziała blisko Długiego.

– Masz otwartą szafę…

– Kawalerski chlewik – wzruszył ramionami gospodarz. – To ten górny zawias. Odkładam remont do czasu, aż mi się kręgi zrosną.

– To nie moja sprawa, ale… Mieszkasz z kimś? Tam wiszą sukienki.

– A, sukienki… – Długi napełnił kieliszek, po czym wyczarował skądś literatkę. – No tak. Człowiek starzeje się, ale mądrzejszy nie robi. To pamiątka po takiej jednej Marioli. Ze wsi bidula przyjechała, nie miała się gdzie zatrzymać, więc pomieszkaliśmy trochę. Nawet miła dziewczyna, tyle że rodzicom grad pole zniszczył i forsa się zrobiła na gwałt potrzebna, więc Mariola dała nogę z paroma magnetowidami.

– Okradła pana? – Oczy Izy pociemniały.

– E, nie ma o czym… Twoje – podał Kiernackiemu szklaneczkę. – Ubezpieczony już wtedy byłem. Raz i drugi dostałem po łbie od paru gówniarzy, więc ubezpieczyłem warsztat. Gorzej, że nie znam adresu. Nie mam jak napisać i poprosić, żeby wróciła.

– Chciałby pan, żeby wróciła?

– Przecież mówię, że nie zmądrzałem na starość.

Kiernacki wlał w gardło całą zawartość literatki. Wykrzywiło go.

– Innej nie chcesz? – zapytał po chwili. – Aż tak…?

Długi roześmiał się niezbyt radośnie.

– A wie pani – zwrócił się do Izy – cofam to o prymitywach. Bo Mariola była fajna, ale gdyby trafiła się jakaś inna, to też… Przyjemnie jest mieć do kogo usta otworzyć.

Unikając krzyżowania spojrzeń, znów sięgnął po butelkę.

– Darek szukał miłej, porządnej Rosjanki – powiedział niezbyt głośno Kiernacki. – To dla ciebie? – Spojrzenie gospodarza w pełni wystarczyło za odpowiedź. – Nie wiedziałeś?

– Rosjanki? Dla mnie? – coś zadrżało w głosie Długiego. Odwrócił szybko fotel, by potem wolno i ostrożnie napełniać kieliszek. – A to artysta… Żartowaliśmy kiedyś, a on na serio… Taki kretyński pomysł.

– Niekoniecznie – rzuciła niedbale Iza.

– A co w tym nie jest kretyńskiego? – podjął rękawicę Długi.

– W Rosji jest mnóstwo bardzo biednych ludzi. A z drugiej strony to nie Murzyni z jakiegoś afrykańskiego zadupia. Gdyby dobrze poszukać, znalazłaby się niejedna niegłupia dziewczyna po maturze, jeśli nie studiach, która z pocałowaniem ręki przyjechałaby tu w charakterze Marioli bis. Tyle że bez wynoszenia magnetowidów. Rozumiem, że z rosyjskim nie ma pan problemów. Na początek o filozofii może byście swobodnie nie pogadali, ale za to mógłby jej pan uczyć polskiego. Znakomity wstęp do nawiązania bliższych stosunków.

Długi przyglądał jej się z niedowierzaniem. Potem roześmiał się. Nie do końca szczerze.

– Pani to poważnie…? Ot tak – strzelił palcami – i do drzwi puka radosna rosyjska piękność z tekturową walizeczką? I to taka, która następnego dnia nie zwieje ze wszystkim, co mam?

– Gwarancji nigdy nie ma. Ale ma pan duże szanse. – Zaczęła odliczać na palcach, widząc jego otwarcie powątpiewające spojrzenie. – Kobieta potrzebuje bezpieczeństwa, to po pierwsze i najważniejsze. Kiedyś był to potężny facet z muskułami i sporo nam tego atawizmu zostało, ale na dłuższą metę, jeśli jest czas pomyśleć, rozum zwycięża. Więc nie mięśnie, a portfel. Sądząc po warsztacie – rozejrzała się – to mamy załatwione. Sądząc po zabawkach, które pan produkował dla Drzymalskiego – tym bardziej.

– Nie macie dowodów… – zaczął z lekkim roztargnieniem.

– Przepraszam, zbędna dygresja. Zgoda, nie mamy. Punkt drugi: bycie potrzebną. Kobieta lubi czuć się ważna w czyimś życiu. U pana miałaby to jak w banku. Punkt trzeci: małżeństwo. Z kaleką na wózku honor taki sobie, ale w przypadku cudzoziemki, chcącej zostać na stałe… Punkt piąty: seks. – Kiernacki poruszył się niespokojnie, ale gospodarzowi, o dziwo, nie drgnął ani jeden mięsień. Chłonął każdą sylabę wykładu. – Gdyby coś między wami zaiskrzyło, mógłby jej pan dać w łóżku prawie wszystko, o czym kobieta…

– Dobra, to akurat wiem – przerwał jej z lekkim uśmiechem. – Autopsja. Ale coś poplątałaś z liczeniem. Było trzy, a potem od razu pięć.

– Nie poplątałam – powiedziała spokojnie, patrząc mu w twarz. – Tylko nie chciałam mówić o dzieciach. Chociaż skoro już o to zahaczyliśmy… Na twoim miejscu poszukałabym panny z małym dzieckiem.

Przyglądał jej się zafascynowany. Gdyby nie alkohol, pewnie czułby się głęboko upokorzony, ale na szczęście wypił wystarczająco dużo.

– Zdrowie twojej pani – zasalutował Kiernackiemu kieliszkiem. – Rasowa sztuka ci się trafiła. – Iza podziękowała ukłonem. – No, pij. To nie żubrówka, nie zaszkodzi.

– Nie lubi żubrówki? – zainteresowała się dziewczyna.

– Tak się tłumaczył, jak ostatni raz zdrowo pochlaliśmy. Przypominasz sobie? Wesele twojej kuzynki, grudzień roku pamiętnego.

– Osiemdziesiąt jeden? – bardziej podpowiedziała, niż zapytała Iza. Patrzyła na Długiego i tylko na Długiego.

– Opowiadał ci? – Gospodarz jeszcze szerzej wyszczerzył zęby. – O samym weselu czy o Katowicach też?

– Opowiadałeś o Katowicach? – zmarszczyła brwi, udając, że penetruje zakamarki pamięci.

– Założę się, że nie – pociągnął ochoczo Długi. – Blamaż jak cholera. Pan zwiadowca, postrach NATO, pobłądził w mieście jak dziecko. Najpierw dał się zrobić w konia jakiemuś pekaesiarzowi-solidarnościowcowi i łobuz wysadził nas na przedmieściu, a potem tak prowadził, że omal nie skończyliśmy jako pierwsze ofiary stanu wojennego. Zimno było jak… No i na koniec znalazł sobie panienkę i wprowadził nas w taką dzielnicę, że mi się scyzoryk ze strachu sam w kieszeni otwierał. Pusto, ciemno, dookoła czort wie ilu wkurzonych na Wojtka Ślązaków, a on małą po nogach obcałowuje i rozgrzewa klepaniem w pupę. Jakby nas dopadli…

– Nikogo po niczym nie całowałem – burknął Kiernacki. – Odstaw flaszkę, bo najwyraźniej masz dość. Ona… bałem się, że odmroziła nogi. Gówniara wyszła na mróz prawie na bosaka.

Nie patrzył w stronę Izy.

– Molestator nieletnich – śmiał się Długi. – Biedaczce pewnie został uraz na całe życie.

– Odwal się… Lepiej powiedz, gdzie znaleźć Darka.

– Dużo ci z tego przyjdzie… Dworca w Katowicach nie potrafi, a Drzymalski mu się marzy…

– Mówię serio. – Kiernacki odstawił szklaneczkę. – Jest ranny. Nie wiemy, jak poważnie, ale to nie skaleczony palec. Twardziel z niego, więc dotarł aż tutaj, ale czy da radę iść dalej, to wielkie pytanie.

Długi spoważniał.

– Zalewasz – mruknął niepewnie.

– Gówno prawda. Iza broni kariery, ale mnie, prawdę mówiąc, ta cała sprawa od paru godzin zwisa. Mamy pokój, słyszałeś pewnie. – Gospodarz skinął głową. – Nie będzie nagrody, a mogą być kłopoty. Zresztą… Myślisz, że aż tak się zeszmaciłem? Żeby za pieniądze własnego żołnierza…? Nigdy nie leciałem na forsę. Powinieneś wiedzieć.

Długi nie od razu odpowiedział.

– A na dziewczyny? – zerknął wymownie w stronę Izy.

– Daj spokój. My tylko… – Kiernacki utknął. Po chwili dokończył cicho: – Po prostu ją zapytaj.

Długi ograniczył się do spojrzenia.

– Wojna się skończyła – mruknęła dziewczyna. – A ja jestem żołnierzem.

Pokiwał głową. Zastanawiał się.

– I jego kobietą? – wskazał wreszcie Kiernackiego.

Zawahała się.

– I jego kobietą – powtórzyła spokojnie.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Jak dobrze pójdzie… Może w styczniu zaproszę cię na chrzciny. – Dopiero teraz uśmiechnęła się blado. – Jesteśmy sobie pisani.

Rozdział 29

Fajny – stwierdził z uznaniem Kiernacki, obracając się i oglądając przez noktowizor kolejne fragmenty lasu. – Ale nie do marszu. Za duże powiększenie.

– Wyobraź sobie, że wiem. Dlatego poprosiłam Grygorowskiego o latarki. – Przykucnęła, pogrzebała w torbie, pstryknęła przełącznikiem.

– To ty? – Kiernacki obrócił się, opuszczając krępą lunetkę nocnego celownika.

– Co: ja?

– Ty – odpowiedział sam sobie. – Nie, nic. Coś mi jakby błysnęło – wskazał kierunek, z którego przyjechali. – Pewnie odbicie światła.

Wyłączyła latarkę, bez słowa wyjęła mu noktowizor z dłoni i patrzyła przez chwilę wzdłuż błotnistej leśnej przesieki.

– Nic tam nie ma – orzekła, wyłączając zasilanie i chowając przyrząd do naramiennej torby. – I cicho. Samochód byłoby słychać. Który wolisz?

– Lepszy – uśmiechnął się. – Czyli radziecki.

– Sam w to nie wierzysz. To już prawie złom. Rozrzut ma jak…

– Zobaczymy, co powiesz, jak wdepniemy w gniazdo dzików. Jesteśmy w lesie, moja panno. Tu się liczy szybkość ognia.

– Ha, ha – mruknęła ponuro. – Trzeba było zamówić pepeszę i przywiązać od góry lunetkę. Ta to ma dopiero siłę ognia… Za karę, że tak głupio gadasz, pójdziesz przodem.

Przewiesiła przez plecy fiński karabin marki SAKO, błysnęła latarką. Kiernacki skrócił pas wybranego przez siebie SWD i podobnie jak dziewczyna ulokował broń w poprzek pleców. Wkroczyli do lasu.

Szli niezbyt szybko wzdłuż potoku-przewodnika. Nie rozmawiali. Dopiero przy znajomej kłodzie przewieszonej nad nurtem Kiernacki obejrzał się za siebie.

– To na tamtym brzegu – mruknął. – Dasz radę przejść?

– Po pniu? Nie martw się. W najgorszym razie zlecę. Nic nowego.

– Daj rękę. Będę cię asekurował.

– Obejdzie się.

Kilkanaście metrów przed ziemianką Kiernacki zaczął z cicha pogwizdywać. Wątpił, by Dopierała trzymał wartę na zewnątrz, ale na wszelki wypadek wolał nie uchodzić za kogoś, kto się skrada.

Dzięki latarkom szybko wypatrzyli właściwe drzewko. Postukał kolbą w pień, podskoczył, podciągnął się ku czubkowi kikuta i zbliżając usta do ukrytego tam ujścia rury wentylacyjnej, zawołał:

– Spokojnie, to my! Wchodzimy!

Nie czekając na odzew, przechylił drzewko i wśliznął się do środka. Po czym znieruchomiał. Trochę na widok wymierzonej w siebie lufy – ale nie przede wszystkim.

– To się nazywa oficerskie wejście – mruknął Dopierała, odkładając beryla. Udało mu się wciągnąć podkoszulek, ale czasu miał mało, więc włożył go na lewą stronę. – Żadnego pukania.

Z góry posypał się piasek. Iza, pobrzękując bronią, gramoliła się do środka.

– Mam nadzieję, że was nie obudzi… – Kiernacki nie musiał się oglądać, by wiedzieć, że właśnie w tym momencie sięgnęła wzrokiem posłania.

– Przepraszam. – Dołączył najcieplejszy uśmiech, na jaki go było stać. – Kretyni z nas.

Dopierała nie zamierzał protestować. Był zły. Ale przede wszystkim zaniepokojony. Baśka, w przeciwieństwie do kaprala, nie podjęła próby ratowania pozorów i Kiernacki mógł bez przeszkód oglądać jej nagie piersi.

– No i wyszłam na dziwkę – uśmiechnęła się mało radośnie.

– Nie opowiadaj bzdur – warknął Dopierała. – To moja wina.

– Nie wygłupiajcie się, nie ma o czym mówić. – Iza zignorowała ostrzał zdziwionych spojrzeń i wyjęła mapę. – Już sobie idziemy, tylko pokaż nam, którędy szliście z Darkiem na Ukrainę.

– Słucham?

– Skończyło się. Chyba chce uciec z Polski i chyba pójdzie właśnie tamtędy. Ktoś nam powiedział, że taki miał plan awaryjny, głównie na wypadek, gdyby został ranny – odskok za San. I że przechwalał się bezpiecznym przejściem. Tak bezpiecznym, że chodził tamtędy z bratową. To… bardzo wiarygodna informacja. Więc jeśli nam pomożesz, spróbujemy się z nim spotkać.

Baśka zmarszczyła brwi. Dopiero teraz Kiernacki zauważył, że potargane włosy kleją jej się do spoconego czoła. W ziemiance nie było tak zimno jak poprzedniej nocy, ale…

– Spróbujecie go zabić – powiedziała spokojnie.

Iza otworzyła usta, nie powiedziała jednak słowa. To nie zabrzmiało jak wyrzut.

– Nie chcemy go zabijać. – Kiernacki położył ołówek na mapie. – Jest ranny, to po pierwsze. I chociaż dogadał się z Bauerem, nadal szukają go faceci, których obrabował z ciężkiej forsy – to po drugie.

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55
На этой странице вы можете бесплатно читать книгу Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - Artur Baniewicz бесплатно.
Похожие на Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - Artur Baniewicz книги

Оставить комментарий