Рейтинговые книги
Читем онлайн Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - Artur Baniewicz

Шрифт:

-
+

Интервал:

-
+

Закладка:

Сделать
1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55

– Iza…

– Czekaj, nie chcę, żebyś kłamał. Byłeś w porządku, więc i ja… Zabiorę cię. Jeśli chcesz, zabiorę cię do niego i może dalej. Tylko zacznij mi pomagać.

– Ja nie o tym…

– Ale ja o tym – przerwała mu. – Możemy urządzić wieczorek pożegnalny, jak ci nie przejdzie ochota, ale teraz mam coś do zrobienia. – Odbiła się barkami od ściany, stanęła tuż przed nim. – Kto to jest?

– A jeśli nie powiem? – zapytał cicho.

– To powiedz chociaż „żegnaj”.

Stała blisko, ale deszcz wypłukał z nieba całe światło. Nie widział jej oczu. Musiał wybierać w ciemno.

Wybrał po paru długich, najdłuższych w całej ich znajomości sekundach.

* * *

W pierwszej chwili myślał, że to któryś z bezdomnych. Deszcz przygnał ich na dworzec i Kiernacki już trzykrotnie musiał tłumaczyć się z braku papierosów.

Czwarty więzień nałogu miał ciężkie buciory i poruszał się nieco za wolno, jak ktoś, kto nie nauczył się jeszcze swobodnie prosić.

– Nie palę – mruknął Kiernacki. Buty przestały postukiwać, ale też nie zamierzały zawracać.

– To może chociaż pijesz?

Iza, bez pytania, usiadła obok niego.

– Myślałem, że się pożegnaliśmy – mruknął, wpatrując się w jej zachlapane i znoszone kamasze. Mundur był względnie nowy, ale butom zdrowo się dostało w terenie. – Mam się rozliczyć w Warszawie? – świadomie strzelił kulą w płot. Tak jak jej, brakowało mu pomysłu na dobry początek.

– A tak – udała, że sobie przypomniała. – Fakt, wymruczałeś: „to cześć”. Zawsze tak spławiasz panienki?

– Czego chcesz?

– Masz się rozliczyć w Warszawie. Może pojedziesz ze mną? Na biletach byś zaoszczędził.

– A w zamian? – zapytał bez entuzjazmu. Zawahała się.

– Godzinka u Bojarczyka. – Zabrzmiało jak propozycja z góry spisana na straty. Na pewno nie było triumfu w jej głosie. Westchnęła jeszcze raz i wymruczała: – Nie chciał mnie wpuścić.

– Co znaczy: „Nie chciał mnie wpuścić”? – Wzruszyła wymownie ramionami. – Chcesz powiedzieć… Sama u niego byłaś? Bez glin, żandarmów?

– Karabinu też nie wzięłam. – Nie umiała się powstrzymać. – Ani młota do rozwalania tych cholernych drzwi. Pogadałam z nimi jak dziad z obrazem, no i jestem. Olał mnie. Macie identyczny stosunek do władz. Z nakazem albo wcale. W szkołach tego uczyli?

Kiernacki uśmiechnął się lekko. Potem, nie kryjąc się z tym, pociągnął nosem.

– Musiałaś pomylić adres – powiedział, robiąc błogą minę. – Tak pachnącej babki Długi nie przepędziłby sprzed drzwi.

Dostrzegł rumieniec i trochę gniewny błysk w oczach.

– Będziesz kpił czy pomożesz?

– Mam rozwalić dla ciebie te drzwi?

– Aż na tyle nie liczę. Ale mógłbyś go przekonać, by otworzył.

– To może nie być takie…

– Powiedziałam, że jesteśmy razem – przerwała mu. – Mówi, że ciebie wpuści.

– Czyli nie całkiem dziad do obrazu… Ale że cię trzymał za drzwiami… no, no. Zawsze miał słabość do kobiet. A może mu z jakąś przeszkodziłaś?

Cofnęła się, chyba po to, by lepiej mu się przyjrzeć.

– Mają tam windę, ale na parter prowadzi identyczny podjazd, jak ten u Karaska. – Odczekała chwilę. – Widzę, że jednak nie wiedziałeś.

Nie odpowiedział od razu.

– Myślałem… Słyszałem, że miał wypadek i odszedł z wojska, ale… Jesteś pewna, że całkiem…?

– Sprawdziłam dane. Od pasa w dół jest sparaliżowany. Zabawiał się, owszem, ale raczej z butelką.

– Goście?

– Raczej lustro. Prosiłam, by dał mi pół godziny na sprowadzenie ciebie.

– Tak szczerze: do czego ci jestem potrzebny? Żeby tam wejść, nie musisz…

– Nie mam nakazu. A gdyby nawet… Nie sprawiał wrażenia faceta, który z miejsca zacznie śpiewać. Może tobie coś powie. – Przygryzła lekko wargę. – Mamy mało czasu.

– Zdążymy. Przemyśl nie Warszawa.

– Ja nie o tym… Do ósmej rano. – Zerknął na nią pytająco. – Myślę, że rano Darka już nie będzie w kraju.

Potrzebował chwili, by przetrawić jej słowa.

– Ty ciągle na niego polujesz – powiedział, nie próbując ukryć zdziwienia. – Naprawdę masz gdzieś premiera?

– Nikt mnie oficjalnie nie odwołał. A zresztą… Nie zrozumiesz.

– Tak? To może mnie sprawdzisz, co?

– Bez tego mi się wszystko rozwali.

– Bez trupa Drzymalskiego? Fakt, nie rozumiem. Myślę, że dużo gorzej wyjdziesz na ignorowaniu jednoznacznych poleceń Bauera. Mniejsza o mnie, ale Karasek może poświadczyć, że wysłuchałaś całego wystąpienia. To natychmiast wypłynie, jeśli dopadniesz Darka. Dadzą ci medal, ale zaraz potem wykopią z armii. Trzeba być kompletną kretynką, by zadzierać z urzędującym premierem.

– Nie mówię o trupach. Chcę tylko… chcę móc pokazać, że byłam blisko. Rozumiesz? Naprawdę blisko. – Zerwała się z ławki. – Ciągle mam szansę. Nie mogę ot tak… Taka okazja trafia się raz w życiu.

– Okazja do czego? Do pogadania sobie z Drzymalskim? Powiedzmy, że go odnajdziesz. I co? Chcesz go namawiać, by się poddał?

– Chcę móc napisać w raporcie, że miałam go w zasięgu strzału. Nieważne, czy wracasz z fotografią lwa, czy z jego grzywą. Ważne, że ma się prawo powiedzieć: „Mogłam go mieć”. Nie bój się – dorzuciła z bladym uśmiechem. – Nie olewam jawnie premierów. Nawet tych z SLD.

Kiernacki pomyślał chwilę, nie ruszając się z ławki.

– Nie masz aparatu – zauważył. – Jak ci nie uwierzą na słowo, tylko sobie zaszkodzisz takimi przechwałkami.

– Wzięłam to pod uwagę.

– A że cię może z rozpędu kropnąć?

– Też – rzuciła beznamiętnie. – Ale to pierwsze… Gdybyśmy byli razem, miałabym świadka.

Zaskoczył ją jego śmiech. Nie obraziła się jednak.

– Jeśli pójdę z tobą i przekonam Długiego, w nagrodę zabierzesz mnie ze sobą i wystawisz Darkowi na odstrzał. Masz gest, dziewczyno, szkoda gadać.

Wstał, a Iza zrobiła się czujna i spięta.

– To znaczy? – Wciąż nie była pewna, czy to nie wstęp do demonstracyjnego oddalenia się.

– Za ładnie pachniesz, żeby ci odmawiać. – Ujął ją pod łokieć. – Chodź.

* * *

Zgrabna dupa – mruknął Bogdan. Znów lało, więc choć wejścia do klatek schodowych były nieźle oświetlone, Adamek nie był w stanie sprawdzić, czy przeskakująca kałużę postać w naciągniętym na uszy berecie faktycznie zasługuje na miano „pryszczatej gówniary”. Pułkownikowi rysopis mieszał się trochę z wylewaniem żalów.

Cóż, najważniejsze, że pomyłka nie wchodziła w rachubę. Ci amatorzy nie zmienili ani wozu, ani nawet tablic. Inna sprawa, że wiele by im to nie dało. Na ślad forda trafił dzięki informacjom Skarpety i późniejszym doniesieniom policji, ale nim dogonili wóz, rozpłynął się gdzieś między Przemyślem a Ustrzykami. Gdyby nie namiar lokalizatora.

Wyłączył ekran, zamknął laptopa i rzucił na tylne siedzenie.

– Cwane ustrojstwo – pokręcił głową Bogdan. – Jak to właściwie działa? Fordziak był czysty; sam widziałem, jak go nasi majstrowie sprawdzali.

– Czary – uśmiechnął się pod nosem Adamek.

– Potem coś podczepiliście?

– Czary – powtórzył. Pruszków miał forsę, dojścia, kolosalne możliwości. Nie zaszkodzi, jeśli dorzuci do tego lekki kompleks w stosunku do supertechniki UOP-u. Majstrowie będą sobie nad tym łamać głowę, ale wątpliwe, by któryś wpadł na pomysł, że sztuczka polegała na odwróceniu problemu. Nie po samochodzie do Dembosz, tylko po Dembosz do samochodu. Inna sprawa, że trzeba mieć łeb jak beczkę, by tydzień wcześniej przewidzieć, iż tydzień później taka siksa może być potrzebna i nieuchwytna zarazem. Pułkownik przewidział – i pożyczył wojsku odpowiednio spreparowanego laptopa. Pewnie nie tego jednego, i pewnie nie o panienkę chodziło – ale szczęście uśmiechnęło się do przezornych, jeden egzemplarz dostał się panience i nawet teraz, gdy Bauer znokautował wszystkie wróżki i analityków, nadal istniały spore szanse wygrania całej partii.

– Jeszcze nigdy nie rżnąłem porucznika. – Bogdan wrócił spojrzeniem ku drzwiom klatki schodowej.

– Najpierw Drzymalski – mruknął Adamek. – Przyjemności potem.

* * *

Wizytówkę na drzwiach zastąpiła po amatorsku wymalowana tabliczka „RTV, naprawa, od 8.00 do 18.00”. Dzwonek nie działał. Za drzwiami panowała cisza. Na tyle głęboka, że w chwilę po pukaniu Izy Kiernackiemu udało się wyłowić odgłos elektrycznego silniczka.

Siedzący na wózku mężczyzna miał hippisowskie, opadające na ramiona włosy i jakieś czterdzieści lat, choć nie wyglądał na tyle. Zwłaszcza teraz, z nieco maślanymi oczami i garniturem wyszczerzonych radośnie zębów.

– Jaka miła odmiana po tych cholernych białych myszkach! Obywatel porucznik z ekstralaską! Delirka roku!

Kiernacki zerknął na dziewczynę. Była zaskoczona, ale – o dziwo – chyba pozytywnie. Cóż: nieodparty czar Długiego.

– Czołem, obywatelu poruczniku. – Wyciągnął rękę i czekał cierpliwie, aż tamten przełoży butelkę z prawej do lewej, a potem kieliszek z lewej w jakąś kieszeń fotela. – Laska ma na imię Iza. I też jest porucznikiem. Chociaż nie obywatelem.

Uścisnęli sobie dłonie. Kiernacki omal nie skończył ze zmiażdżonymi palcami. Z dłonią Izy Długi obszedł się delikatniej: unosząc ją do ust. Była wyraźnie zmieszana, ale nie protestowała.

– Że też tego nie doczekałem – jęknął gospodarz. – Takie widoki w koszarach… To pani jest ta ładna psychiczna? – Nie skojarzyła dostatecznie szybko, więc wyjaśnił: – Słuchałem radia. Dobrzy byliście. Nawet ty, Kwiczoł.

Głowa dziewczyny gwałtownie odwróciła się w stronę Kiernackiego. Nie patrzył jednak na nią, a w dół, na wózek.

– Możemy wejść? – zapytał cicho.

– Pod warunkiem, że się ze mną napijecie. Abstynenci nie są mile widziani.

Iza na twarzy miała już maskę, ale nadal wpatrywała się w Kiernackiego. Niby w żaden szczególny sposób, jednak było to znaczące, biorąc pod uwagę, że miała przed sobą w jednej osobie kalekę, obcego i kogoś wypraszającego ją za drzwi.

– Kwiczoł? – uniosła brwi.

– Stare dzieje – mruknął. – W szkole byłem trochę pyzaty.

– Nie piję. – Odwróciła w końcu twarz, posyłając Długiemu jeden ze swoich ładniejszych uśmiechów. – Mówiłam przecież.

– Zwłaszcza na służbie? – zapytał niedbałym tonem.

Zawahała się, ale nie poszukała wzrokiem pomocy Kiernackiego.

– Nie jestem tu służbowo.

– Nie? To fajnie. – Gospodarz przeciągnął niespiesznym spojrzeniem po jej sylwetce. – Widok munduru budzi we mnie bolesne wspomnienia. Jeśli chce się pani do nas przyłączyć, trzeba będzie mnie szybko upić albo coś z tym zrobić.

Zaskoczył wszystkich, przeciągając palcem po okrytym drelichem udzie Izy. Dziewczyna znieruchomiała.

– Hej! – Kiernacki pospiesznie przywołał na twarz żartobliwy uśmiech, stając równocześnie między nią a fotelem na kółkach. – Ręce przy sobie. Chociaż tej mi nie odbijaj. – Spojrzał na Izę. – Zawsze kosił wszystkie dziewczyny; nie dało się z nim iść na imprezę. Jesteś bardziej zalany, niż myślałem, Długi.

– To chyba dobrze, prawda, pani porucznik? Pijanego łatwiej ciągnąć za język. A po to pani przyszła.

Zdziwiła ich obu, kiwając spokojnie głową.

– Pomyśleliśmy, że może nam pan pomóc. – Nieoczekiwanie wepchnęła się przed Kiernackiego. – To ważne. Dla nas obojga.

– Naprawdę? – Fotel, cofający się od pewnego czasu, znieruchomiał w miejscu, gdzie przedpokój skręcał w stronę maleńkiej kuchni. – To dlaczego jesteście nieuprzejmi?

Kiernacki pomyślał, że tych dwoje nie przypadnie sobie do gustu.

– Chodzi o to, że nie chcę pić? – na poły stwierdziła, na poły zapytała. – To była ta recepta na dziewczyny? Upić, a reszta pójdzie z górki?

– Iza! – syknął Kiernacki. Po czym potraktował ją równie bezceremonialnie, jak ona jego, biorąc za ramiona i przesuwając na koniec dwuosobowej kolejki do fotela. – Nie zwracaj na nią uwagi. Ma złe dni. Jak to baba.

– Aha – mruknął Długi. – Jasne. Nie chcę być niedyskretny, ale wiesz to z autopsji czy tylko wnioskujesz z przebiegu rozmów?

Kiernacki nie miał odwagi oglądać się za siebie. Spokojny głos Izy miło go więc zaskoczył.

– Z autopsji. Co pana jeszcze interesuje, panie Długi?

– Poważnie? – gospodarz patrzył na Kiernackiego. – Kręcicie ze sobą? – Kiernacki posłał mu zakłopotane spojrzenie. – No proszę. A miałeś bezwładność pancernika.

– Co to znaczy? – zainteresowała się Iza.

– Że zanim skręcił w stronę babki, którą mu wystawiałem, babka rodziła pierwsze dziecko innemu. Jak się pani udało tak szybko go złowić? Czyżby efekt starczego otępienia? Głupiejesz przy nastolatkach, Kwiczoł? Czy może to trwa dłużej, niż mi się wydaje?

Dopiero teraz Kiernackiemu przyszło do głowy, że może źle interpretować zachowanie tamtego. Trzeźwy to on nie był, ale…

– Od wtorku – mruknął, patrząc w zmrużone kpiąco oczy. – Od początku tej afery z Drzymalskim. A bo co?

– Nic. Tylko takie tempo… Niecały tydzień, i już z autopsji… Może dziewczyny są dziś szybsze niż za naszych czasów.

– Są – uprzedziła Kiernackiego Iza. – Szybkie, prostolinijne i bardziej gruboskórne. Jak to w kapitalizmie. Więc do rzeczy. Co mam zrobić, by raczył pan z nami pomówić? Stara przyjaźń, jak widzę, nie wystarcza.

– Z Kwiczołem będę gadał do upadłego. Czyli – uniósł napoczętą półlitrówkę – mniej więcej dotąd. – Palec zakreślił linię centymetr od dna. – Mnie już mało trzeba, a on jest cienias. Chyba że i w tym się podciągnąłeś, co?

– Niestety – uśmiechnął się blado Kiernacki. – Nie licz na mnie. Przynajmniej od nalepki w dół.

– No to pozostaje panna gruboskórna. Panna, mam rację?

– Długi – zaczął Kiernacki ostrzegawczym tonem.

– Czekaj – powstrzymała go. – Panna owszem, ale już nie nastolatka. Mogę mówić za siebie. A jak to aż tak pana rani, to wyjaśniam, że nie piję, bo miewam kłopoty z alkoholem. Chlałam jako dziecko, potem z tego wyszłam, potem na studiach omal nie zaczęłam, a teraz czasem popijam dla ratowania twarzy.

– Co? – zdziwił się Długi.

– Jak się zlatuje z równoważni i omal nie łamie karku, to lepiej przyznać się do kaca niż kłopotów z błędnikiem. Co? – spojrzała na lekko osłupiałego Kiernackiego. – Jeszcze ci Dopierała nie wypaplał? Spieprzyłam pokazowo ostatni sprawdzian. Bogu dzięki, że to było bez strzelania, bo jeszcze bym komu krzywdę zrobiła.

1 ... 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55
На этой странице вы можете бесплатно читать книгу Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - Artur Baniewicz бесплатно.
Похожие на Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej - Artur Baniewicz книги

Оставить комментарий